Dzień jak z filmu.
Aklimatyzacja w USA musiała przebiegać ekspresowo, bo już po 1,5 dnia wsiedliśmy w samochód 😉 Całe szczęście na dzień dobry władowaliśmy się w korek, więc można było się zaznajomić z 6-pasmowymi „high ways”, którymi (w korku, a jakże!) przemieszczasz się miedzy dzielnicami 😂 I tak oto w godzinkę dotarliśmy do Beverly Hills, które dla naszego pokolenia kojarzy się oczywiście z kodem pocztowym 90210. Fajnie było się pokręcić po tym zakątku, gdzie wszystko wygląda pięknie. Spacer najdroższą ulicą świata, nie dostarczył większych emocji, bo kupować nie mogliśmy, a żadna gwiazda niestety w tym momencie nie miała ochoty na odwiedziny Rodeo Drive 😉🙈
Nieopodal BH znajduje się miejsce, którego nikomu przedstawiać nie trzeba: Hollywood! A właściwie, to bulwar, gdyż filmowe miasto to rozległy teren ze wzgórzami, studiami, domami gwiazd, czy w końcu samym słynnym napisem. Bulwar „walke of fame”, oczywiście trzeba zobaczyć, ale zapewniamy, że wrażenia będą niezapomniane z powodów, których byście się nie spodziewali…Dziesiątki śmierdzących moczem bezdomnych, leżących niemal wszędzie (zdjęć nie wstawiamy z ludzkiej przyzwoitości). Do tego, spaleni ziołem wariaci. Całe szczęście, towarzystwo niegroźne, ale wygląda to wszystko niefajnie 😳☹️ Tylko przy Dolby Theatre jest w miarę spokojnie. Mimo wszystko fajnie było się tam pojawić na te 2 godzinki i zrobić siusiu wewnątrz teatru, gdzie rozdają Oskary 😂😉😂