Peru – Postscriptum 10: Święta Dolina Inków.
Tego dnia wstaliśmy o 5.00, gdyż miała nas czekać masa wrażeń. Kto by jednak pomyślał, że już od samego początku…:) Spotkanie z naszym busem mieliśmy w hotelu, jakieś 300 m od naszego. Mija 15 min, 30, godzina i nic… po 1,5 h stania w rześkim deszczyku, nabuzowany stwierdzam, że po raz pierwszy ktoś nas zrobił ewidentnie na szaro. Na nic zdały się telefony, czy próby kontaktu przez internet. Postanawiamy wrócić do pokoju, ogrzać się i ruszyć do centrum Cusco, poszukać biura, które sprzedało nam wycieczkę (przez internet) i zrobić karczemną awanturę. Byliśmy też lekko podłamani, bo liczyliśmy się z tym, że przepadnie nam jedna z największych miejscowych atrakcji 😞 Kiedy ponownie wyszliśmy, zauważyłem z daleka, że jakiś kierowca szuka kogoś na miejscu naszej zbiórki… Ruszyliśmy żwawym krokiem, dopadłem gostka i na migi dogadaliśmy się, że on po nas! 🙂 Co za fart, co za radość! 🙂 W aucie już dostałem telefon od „szefa”; podobno opóźnienie wynikało z dużej ilości turystów, a jako zadośćuczynienie mieliśmy otrzymać „prywatny tour”! 🙂 Coś mi się zdaje, że to nie do końca była prawda, ale słowa dotrzymali… Wprawdzie wyruszyliśmy 2 h później, ale faktycznie – z prywatnym kierowcą! 🙂 Złe miłego początki (wiem, że tak się nie mówi :), gdyż ten dzień był fantastyczny!
Nasz kierowca (Alex), to rodowity mieszkaniec Świętej Doliny, przemiły chłopak, który „zrobił nam dzień”. Opowiadał świetne historie, zatrzymywał się tam, gdzie inni w życiu by nie stanęli, pstryknął nam milion wspólnych zdjęć (a zawsze trzeba kogoś prosić), do tego miał fajnego suv’a, a my komfort o jakim w życiu nie marzyliśmy. Takie wycieczki, nawet w Peru, to nie nasza finansowa liga, a tu proszę, taka niespodzianka pod koniec wyjazdu.
Objazd tych rozległych terenów, górskimi serpentynami zajął calutki dzień. To właśnie tu znajdowało się serce Imperium Inków, którzy docenili walory geograficzne (trudny dostęp), przyjazny klimat oraz żyzne gleby pod uprawę kukurydzy i ziemniaków. Pozostałości tej wielkiej cywilizacji można zwiedzać kilka dni, a gdyby chcieć dotrzeć wszędzie, to zapewne i tygodni. My nabyliśmy wycieczkę, która miała najwięcej „atrakcji” w jednym dniu i się absolutnie nie zawiedliśmy.
Zwiedziliśmy stanowiska archeologiczne o najróżniejszym przeznaczeniu. Warowne (Pisac) – które urodą wcale nie ustępuje Machu Picchu. Mieszkalno-ceremonialne (Ollantaytambo) – gdzie można podziwiać niestety niedokończoną Świątynię Słońca. W Moray natomiast widzieliśmy coś w rodzaju laboratorium rolniczego, gdzie prawdopodobnie opracowywano i testowano optymalne warunki do uprawy roślin!
Mógłbym tak pisać i pisać, gdyż historia wielkiej cywilizacji, z jaką mieliśmy zaszczyt obcować, wywarła na nas ogromne wrażenie! Jedynie zawsze powracała myśl: jak to się stało, że garstka pazernych, hiszpańskich konkwistadorów z bronią palną, podstępem przechytrzyła Inków… Ciekawe jakby wyglądał świat, gdyby odparli atak, podbijali i rozwijali się dalej… Mielibyśmy Amerykę Południową ociekającą złotem, wierzącą w wielu bogów i mówiącą w języku keczua? 🙂 Jedno jest pewne – świat z nimi byłby ciekawszy…